2 września 2016

Rozdział 1.



-Brr, jak zimno…- mówię do siebie wchodząc do hipermarketu. Otrzepuję swój płaszcz, szal, który owijał mi szyję i ściągam z głowy czapkę. Mierzwię wyprostowane włosy i idę po wózek, do którego włożę zakupy na cały kolejny tydzień. W międzyczasie wymieniam sms-y z mamą, która po raz dziesiąty upewnia się, czy mieszkanie na pewno mi się podoba, czy odpowiednio dobrała mi meble, czy wybrała odpowiednią lokalizację. Uśmiecham się szeroko patrząc jak bardzo martwi się wszystkim.
„Mamo, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Uwierz mi :).”
Chowam telefon w kieszeni i zmierzam ku owocom i warzywom, tam znajduję odpowiednie, pakuję je do wózka i zmierzam dalej. Obserwuję ludzi, którzy mnie mijają i jedyne co rzuca mi się w oczy, a właściwie w uszy to akcent Brytyjczyków. Sposób jaki wypowiadają „r” jest co najmniej dziwaczny i totalnie różny od mojego, a czasami sposób w jaki wypowiadają wyrazy jest dla mnie niezrozumiały. Na przykład lecąc na wyspy poprosiłam stewardessę o szklankę wody i mnie zapytała, czy może chcę coś jeszcze - zrozumiałam to połowicznie i przytaknęłam i zamiast wody przyniosła mi sok. Także, nie ma to, jak zacząć dobrze w nowym miejscu. Skręcam wózkiem w stronę makaronów, biorę dwie paczki i wrzucam je do wózka. Znów odpisuję mamie i zaraz czytam, co powinnam kupić w sklepie. Wywracam oczami na kolejne dźwięki wiadomości, ale chowam telefon z powrotem do kieszeni i widzę dwa rzędy półek dalej inne dodatkowe rzeczy, które przydadzą się w mojej nowej kuchni. Pakuję je do wózka i zauważam moje ulubione płatki śniadaniowe, których została jedna paczka po drugiej stronie regału, ale nie zamierzam przechodzić i robić kółka. Sięgam po nie ręką i już chcę je ciągnąć w swoją stronę, gdy ktoś z drugiej strony ciągnie je do siebie. Momentalnie podnoszę wzrok na przestrzeń między półkami i spotykam się oczami z chłopakiem, którego oczy są naprawdę ładne, bo zielone, mało powiedziane – szmaragdowe.
-Ja chwyciłem je pierwszy…- mówi niskim głosem.
-Nieprawda…- odpowiadam mu, na co unosi brwi z lekkim uśmiechem na twarzy.- To ja chwyciłam je pierwsza.
-Tak sądzisz?- pyta.
-Tak, właśnie, dlatego zabiorę je ze sobą…- mówię i ciągnę je w swoją stronę, na co chłopak nie ustępuje.
-Hej…- mówię, gdy je trzyma.
-Nie zamierzam ci ich oddać…- mówi. -…uwielbiam te płatki i mam zamiar je zjeść.- mówi dosadnie, ale wciąż na jego ustach jest uśmiech.
-Wiesz kolego jak bardzo mnie to obchodzi, że je uwielbiasz?- mówię, na co unosi brwi.- W ogóle. Ja je miałam pierwsza i to ja je kupię.
-Śnisz, piękna…- mówi, na co przez dwie sekundy mnie zatyka.
-Oddawaj mi je…- mówię i ciągnę je w swoją stronę.
-To ty mi je oddaj.- mówi chłopak.
-Nie. Mam zamiar je zjeść jutro na śniadanie.- mówię i ciągnę je znów w swoją stronę. Zaczyna mi działać na nerwy i wtedy na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech.
-Możesz mnie zaprosić na śniadanie, to zjemy je razem…- mówi unosząc lewą brew, na co zatyka mnie po całej linii.
-Myślałam, że Brytyjczycy nie są tacy, jak Amerykanie.- mówię pod nosem i wykorzystuję chwilę jego nieuwagi, szarpię za paczkę i wyswobadzam ją z jego rąk.
–Miłego dnia!- uśmiecham się szeroko, pakuję ją do wózka i idę dalej.
-Hej! To są moje płatki!- słyszę zza regału, więc przyspieszam tempa i wchodzę pomiędzy lodówki z nabiałem. Boom! Walka o płatki wygrana. Biorę jeszcze trochę jogurtów, jajek i mleko i kieruję się do kasy, gdzie wykładam produkty na taśmę. Wpatrzona w telefon i skupiona na sms-owaniu z mamą czekam, aż zostanie obsłużona kobieta przede mną. Chowam telefon i wodzę wzrokiem po sklepie, gdy dwie kasy dalej zauważam, że stoi ten chłopak. Patrzy się w moją stronę z szerokim uśmiechem na twarzy i widzę jak obserwuje mnie. Kasjerka wita się ze mną, na co uśmiecham się do niej i przechodzę za bramki, by pakować jedzenie do toreb. Płacę za zakupy i z uśmiechem żegnam się z kobietą nie podnosząc wzroku na „zabieracza płatków”. Zjeżdżam windą na parking i zmierzam do autka, które dostałam od taty na 18-naste urodziny i zostało ono sprowadzone tutaj, by służyć mi nawet za oceanem. Wracam do mieszkania, rozpakowuję zakupy i kończę dzień na oglądaniu TV. Jutro rano mam wizytę u dyrektora, który przeprowadzi ze mną wywiad i wytłumaczy wszystko. 

(…)
Do szkoły mam jakieś 15 minut jazdy. Nie jest źle. Mama nie dość, że dobrze wybrała, to jeszcze mam blisko. Budynek wygląda trochę jak Oxford, jest ogromna i cała zbudowana z czerwonej cegły. Otwieram mosiężne drzwi i wchodzę do środka. Od moich butów odpada duża ilość śniegu, wchodzę po schodach i widzę strasznie dużą ilość osób wychodzących z sal. W środku college wygląda na jeszcze większy niż z zewnątrz. Pytam się jakiejś nauczycielki, gdzie jest gabinet dyrektora, a on prowadzi mnie do sekretariatu, tam miła starsza pani mówi, że dyrektor Mills czeka na mnie. Pukam delikatnie i uśmiecham się wchodząc do środka. Dyrektor jest młodym mężczyzną, może po trzydziestce, mówi bym usiadła.
-Zacznijmy od krótkiego wywiadu z tobą…- mówi wyciągając dokumenty podpisane moim imieniem i nazwiskiem.
-Nazywasz się…- mówi.
-Kylie Bennington.- odpowiadam patrząc, jak mężczyzna wyciąga z teczki i dokładnie je ogląda. Kiwa w zrozumieniu głową.
-Dlaczego wybrałaś naszą szkołę?- podnosi na mnie wzrok i czeka na moją odpowiedź.
-Znalazła ją moja mama na jednej ze stron internetowych. Od dłuższego czasu myślałam o przeprowadzce do Wlk. Brytanii, a ta szkoła miała najciekawszą ofertę, poza tym wyniki uczniów bardzo mnie zaskoczyły. Szczerze mówiąc myślałam, że Brytyjczycy uczą się dość źle.- mówię lekko się uśmiechając.
-Nie w naszej szkole, tutaj chodzą najlepsi z najlepszych.- mówi z lekkim, ale dumnym uśmiechem mężczyzna.
-W takim razie trafiłam w odpowiednie miejsce…- mówię, a on kiwa głową i już chce zadać kolejne pytanie.
-Dlaczego akurat kierunek psychologia?
-Zawsze interesowałam się uczuciami ludzi, ich zmianami nastrojów, problemami. Lubię słuchać innych i zawsze staram im się pomóc jak tylko mogę.- mówię.
-Czy zamierzasz iść na studia?- pyta.
-Tak. Na psychologię społeczną.
-Wiesz już gdzie?- znów pyta.
-Na Uniwersytecie Harvardzkim. Mam już tam zapewnione miejsce.- uśmiecham się pod nosem.
Rzeczywiście mam tam zapewnione miejsce po wygranej olimpiadzie w waszyngtońskiej szkole, której patronował Harvard. Dyrektor kręci głową, jakby niedowierzał. Wywołuje to u mnie szeroki uśmiech.
-No dobrze, w takim razie pójdziemy do twojej klasy, ma teraz zajęcia z twoją nową wychowawczynią, więc ona da ci spis książek, które musisz mieć na jutro oraz plan lekcji.
Mężczyzna wstaje i poprawia marynarkę. Puszcza mnie przodem.
-Zapraszam.
Idę z nim korytarzem, rozmawiam o szkołach, do których chodziłam. Mężczyzna jest pod wrażeniem tego w ilu szkołach byłam.  Dyrektor puka do ostatnich drzwi na końcu korytarza, na nich wisi plakietka
Psychology Miss. Jenna Clice
-Dzień Dobry!- mówi do klasy dyrektor, a oni nie równo odpowiadają. -Moi drodzy mam do zakomunikowania, że będziecie mieć nową koleżankę… Mam nadzieję, że miło ją przyjmiecie w swoje szeregi i zmieni zdanie na temat Brytyjczyków…
-Nie jest z stąd?- słyszę głos chłopaka.
-Przyjechała do was ze Stanów Zjednoczonych, a konkretnie pochodzi z Kalifornii…
-… pewnie jakaś gorąca…- znów ten chłopak, klasa zanosi się śmiechem, a nauczycielka upomina go.
-Kylie. Zapraszam.- mówi do mnie dyrektor.
Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. W klasie jest około 20 osób. Tyły oblegane są przez chłopaków, a na moją korzyść w klasie jest więcej płci pięknej.  Panna Clice jest uroczą brązowowłosą kobietą ubraną bardzo modnie i elegancko. Wita mnie szerokim uśmiechem. W klasie panuje niesamowita cisza, a chłopaki siedzący z tyłu mają otwarte buzie i patrzą się na mnie. Jedna z dziewczyn uśmiecha się do mnie, a pozostałe tylko mnie obserwują. Uśmiecham się lekko. Kilka dziewczyn to tzw. plastiki, aż się dziwię, że dostały się na ten kierunek. Inne wyglądają normalnie, całkiem przyjaźnie. Chłopaki nie wyróżniają się niczym szczególnym. Są normalnej urody, ale bledsi niż ci, z którymi miałam ostatnio do czynienia.
-Klaso, macie chyba coś do roboty…- pogania ich nauczycielka. Jęczą i odwracają wzrok ode mnie.
Panna Clice podaje mi spis książek oraz materiały na kolejny test z psychologii. Poza tym dostaję również plan zajęć i gdy go czytam jestem całkiem zadowolona. Lekcje nie trwają długo. Ta szkoła nie oferuje normalnych przedmiotów typu: Matematyka, Biologia, Język Angielski, a jedynie rozwinięcia kierunku, który każdy z nas wybrał. Dziękuję jej, a ona mówi, że widzimy się jutro o 9:00. Wychodzę z dyrektorem i słyszę za sobą gwizdnięcie. Dyrektor prowadzi mnie do wyjścia i wsiadam do auta, w nawigacji szukam księgarni i włączam odpowiednią lokalizację. Jadę w to miejsce. Kobieta całkowicie wyręcza mnie szukaniem i sama chodzi między półkami szukając.  Ja siedzę na fotelu i sprawdzam aktualności na jednej ze stron internetowych. Po jakichś 30 minutach kobieta niesie 7 podręczników i podaje mi je. Sprawdzam, czy to na pewno takie. Zgadza się. Kupuje je i wychodzę z księgarni. Po powrocie do mieszkania ogarniam materiał do testu i okazuje się, że miałam to jeszcze ucząc się w LA, a więc rozmyślam o moich przyszłych dniach w tej szkole.

(…)
Rano wstaję około godziny siódmej, ale ledwo co otwieram oczy. Szybko robię sobie śniadanie i koniecznie kubek kawy dla lepszego kojarzenia sytuacji. Ubrana, umalowana, uczesana jestem gotowa na zmierzenie się z nowymi ludźmi. Schodzę na dół, gdzie dziś rano zostało przywiezione moje auto prosto ze Stanów, gdzie nim jeździłam. Wsiadam do niego i jadę wąskimi uliczkami do szkoły oczywiście gubiąc się cztery razy. Parkuję wreszcie przed wejściem i spotykam się ze wzrokiem innych uczniów. Ten cały Mike stoi koło swojego minivana i pali papierosa. Widząc mnie gasi go i podchodzi z kolegami do mnie.
-To ty jesteś ta ze Stanów?- mówi trzymając ręce w kieszeni.
-Tak będziecie mnie nazywać?- unoszę brew, na co jego koledzy śmieją się.
-Jestem Mike, a to Jordan i Lewis.- mówi wyciągając dłoń i następnie wskazuje na kolegów stojących z boku.
-Kylie.- uśmiecham się lekko.
Pytają mnie o wszystkie elementy z życia, ale jakoś średnio chce mi się z nimi gadać. Zadają mi sporo pytań, a potem ja zalewam ich pytaniami, ale tak samo jak ja wcześniej nie są skorzy odpowiadać. Na ławce siedzą dwa plastiki i uśmiechają się na widok chłopaków, omijam je i stoję samotnie przed klasą. Podchodzą do mnie dwie dziewczyny, jedna z nich uśmiechnęła się do mnie wczoraj.
-Hej.- uśmiecha się.
-Cześć.- odpowiadam z lekkim uśmiechem
-Jak ci się tu podoba?- pyta brunetka.
-Trochę nie odpowiada mi temperatura, ale jest w porządku…- odpowiadam, na co one chichoczą.
-Jestem Eleanor…- mówi do mnie brunetka.
-A ja Alana. – dopowiada druga ciemna blondynka.
-Miło mi. Jestem Kylie.
Panna Clice wchodzi do sali i wita mnie szerokim uśmiechem.
-Liczę, że masz wszystko…- mówi.
-Tak, wszystko.
Sala zapełnia się uczniami klasy, bardzo dużo osób się spóźnia, a ja przykuwam ich uwagę najbardziej. Ławki są potrójne, więc siadam pomiędzy Eleanor, a Alaną.
-Moi drodzy temat dzisiejszego dnia to Komunikacja Interpersonalna. Proszę o podanie mi Waszej definicji…- pyta nas kobieta.
Jeden z plastików zgłasza się i mówi:
-No… Komunikacja między ludźmi…- blondynka żuje gumę i obleśnie mlaska. Eleanor chyba widzi moją zirytowaną minę i śmieje się pod nosem.
-Już jej nie lubię…- szepczę.
-Nikt z tych „normalnych” jej nie lubi… Jej i tej drugiej, Nancy. Wszyscy wiedzą, że puszczają się w męskich toaletach.
Staram się ukryć śmiech, ale Eleanor wygląda na tak obrzydzoną, że myślę, że zwymiotuje.
-Kylie co ty na to?- pyta mnie nauczycielka, a ja spoglądam na nią uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Koleżanka powiedziała to bardzo ogólnie, ale zgadzam się z nią…
Eleanor chichocze obok.
-Jestem Holly…- uśmiecha się sztucznie.
Przyjmuję to do wiadomości i uśmiecham się pod nosem na myśl, która mi przyszła.
-Holly Dolly…- mówię, a dziewczyny parskają śmiechem. Już je lubię.
Panna Clice kontynuuje. Cała klasa praktycznie jej nie słucha, a ja, Alana i Eleanor przynajmniej się staramy. Kobieta kończy jak sądzę, pierwszą część swoich wywodów na temat komunikacji interpersonalnej. Drzwi otwierają się i wchodzi przez nie kędzierzawy chłopak.
-Sorry za spóźnienie…- mówi chłopak i nasze oczy się spotykają.
Słyszę jak dziewczyny z tyłu wstrzymują oddech. I mój też się wstrzymuje. Ja to mam szczęście, naprawdę je mam… Chłopak od płatków wymienia ze mną spojrzenia i siada w przedostatniej ławce.
-Kto to?- pytam cichutko El.
-Harry Styles. Jest od nas starszy.- mówi dziewczyna.
-Przyjęli go do szkoły wcześniej?- pytam.
-Nie, kiblował w pierwszej klasie.- odpowiada Eleanor, na co unoszę lekko brwi.
-Oooo…- mówię pod nosem.
Druga godzina zajęć przebiega naprawdę bardzo szybko, co ciekawe mamy pracę w trójkach, więc jest wspaniale.
-Moi drodzy pamiętacie o projektach…- mówi kobieta.
-O co chodzi?- pytam.
-W naszej szkole są projekty, każdy musi wykonać taki projekt by zdać, można wybrać sobie pierwszy lub drugi semestr. Ta klasa wybrała drugi, więc za chwilkę odbędzie się losowanie par oraz tematów.
Zaczynajmy:
-Holly zapraszam ciebie pierwszą…- dziewczyna losuje.
-Nancy.-piszczy zachwycona otwierając karteczkę.
Wywracam oczami.
-Boże…- mówię.
-Mike…- mówi nauczycielka.
-Alana.- odpowiada chłopak odczytując karteczkę.
El parska śmiechem.
-Boże…- mówi pod nosem Alana, a Mike wysyła jej buziaka.
-Eleanor.- wywołuje nauczycielka.
-Liczę, że wybierzesz mnie…- mówię.
-Ja też.
-Jordan.-mówi z kwaśną miną.
Chłopak uśmiecha się szeroko.
-Harry.- mówi Clice.
Kędzierzawy chłopak podchodzi do małego pudełka i bierze pierwszą z brzegu karteczkę.
-Kylie…- mówi zdziwiony, a ja patrzę na niego wryta.            
Nie wiem po prostu co powiedzieć, chłopak od płatków, znaczy Harry spogląda na mnie i jest równie niezadowolony z wyboru co ja. Eleanor wstrzymuje oddech, tak samo jak reszta klasy.
-Nie możemy zmienić?- pytam równocześnie z nim.
Spoglądamy na siebie i ja opuszczam głowę w dół.
-Nie, już jesteście zintegrowani.- uśmiecha się kobieta.
Harry wywraca oczami i siada na miejsce w ławce przed Mike’em.
-Jaki on jest?- pytam Alany.
-Wiesz, to zależy od tego jaki ma humor, potrafi być naprawdę chamski i nieznośny, jest niezłym gburem.
-Żartujesz…- mówię. Szczerze mówiąc w sklepie nie wydawał się taki być, ale nie mam co go oceniać po jednej walce o płatki. One znają go znacznie dłużej.
Wybieranie par do projektów idzie bardzo szybko. Następnie panna Clice omawia tematy projektów i przyznaje każdej parze wybrany przez siebie temat.
-Harry i Kylie…- mówi kobieta zastanawiając się.
-Niech pani da jakiś łatwy…- słyszę jego głos z końca sali.
-Proszę zrobić o problemach psychologicznych związanymi z anoreksją i bulimią.
W duszy się cieszę, bo dała coś co mnie konkretnie dotyczyło, ale to dowiecie się potem. Lekcja się kończy i wychodzę z sali rozmawiając z Alaną i Eleanor o życiu w Los Angeles. Idziemy pod kolejną salę, przez cały czas trzymam się dziewczyn. El stoi oparta o ścianę i spogląda do tyłu. Słyszę ciche odchrząknięcie za sobą. Odwracam się. Mike uśmiecha się i pyta czy może pogadać z El na osobności, ta chyba wie o co chodzi, bo szybko odchodzi na bok. Alana pyta mnie o plany na weekend, a ja oznajmiam, że chyba chcę ogarnąć do końca okolicę. Dzwonek. Wchodzę do kolejnej sali, tym razem przy tablicy stoi młody mężczyzna, a dziewczyny promienieją na jego widok. Podchodzę do niego, a on od razu mi się przedstawia jako profesor Bloom.
-Bardzo się cieszę, że taka uczennica doszła do takiej mądrej klasy…- uśmiecha się.
Dziękuję mu i pytam, gdzie mam usiąść.
-Tam…- wskazuje na puste miejsce w ostatniej ławce pod oknem. Kiwam głową i zajmuję miejsce. Eleanor siedzi kilka ławek z przodu razem z Alaną i patrzą się na mnie pobłażliwie. Kompletnie nie wiem o co im chodzi. Roześmiany Mike wchodzi do klasy, a za nim Harry. Kędzierzawemu schodzi uśmiech z ust, gdy widzi mnie siedzącą jak sądzę w jego ławce.
Ze spiętymi mięśniami twarzy siada obok mnie. Profesor zaczyna lekcję.
-Moi drodzy dziś i przez następne tygodnie będzie rozważać i koncentrować się na hipnozie.
Siedzę wpatrzona w profesora i próbuję zatrzymać trzęsienie się mojej ręki. Kędzierzawy przez cały czas ma wzrok na mnie. Twarz ma zwróconą w stronę projektora, ale obserwuje mnie. Chowam dłoń pod stół i poprawiam włosy. Jedynie co słyszę to głęboki wdech, który Harry wykonuje przez nos. Kątem oka zauważam, że jego rysy twarzy robią się łagodniejsze i próbuje jeszcze raz wziąć wdech nosem tym razem delikatniejszy. Czyżby podobały mu się moje ulubione perfumy? Profesor nakazuje nam przeczytać kilkustronicowy artykuł w książce nt. hipnozy. Zabieram się za czytanie i naprawdę artykuł mnie interesuje. Autor w żartobliwy sposób omawia najważniejsze założenia hipnozy. Uśmiecham się od czasu do czasu, a każde moje poruszenie twarzą zostaje zauważone przez Harry’ego. Przeraża mnie to…
-Proszę bardzo kto omówi przeczytany artykuł?- pyta profesor, a Alana się zgłasza. 
Dziewczyna opowiada wszystko to, co powiedziałabym ja, gdybym została zapytana.
-Dziękuję panno Burton…- uśmiecha się profesor.
Bloom zagląda do dziennika i wyczytuje moje nazwisko.
-Ach to ty…- mówi.- Co sądzisz, o tym co powiedziała Alana?
-Sądzę tak samo jak ona… Tylko dodałabym, że działalności Mesmera bliższa była bioenergoterapia.
Profesor marszczy brwi w skupieniu.
-Dlaczego?
-Ponieważ on odblokowywał zatkane kanały energetyczne, czym we współczesności zajmuje się właśnie bioenergoterapia.
 Profesor uśmiecha się.
-Wyszłaś poza program…- unosi brwi.
-Miałam to po prostu w szkole w Waszyngtonie…- uśmiecham się.
-W Waszyngtonie?- dziwi się Mike.
-Mhm…
-Przecież jesteś z LA…
-Ale uczęszczałam też do szkoły w Waszyngtonie…
-Oooo…- mówi Mike.
-Dziękuję ci…- mężczyzna spogląda do dziennika. -…Kylie…
Pomiędzy palcami przekładam czarny ołówek, którym na marginesie kreślę jakieś bazgroły. Bloom wydaje mi się być niezwykle mądrym człowiekiem i bardzo dobrze sprawdza się w roli wykładowcy. Moje paznokcie, które robiłam jeszcze w LA u ulubionej manicurzystki mają kolor strażackiej czerwieni, a tips jest średniej długości.
Gdy lekcja się kończy Harry bez słowa wychodzi z sali, a za nim biegnie Mike. Chociaż w ogóle mi nie zależy na jakimkolwiek kontakcie z nim to zachowywał się, jakby mnie nie znał, a co więcej, jakby bał się pokazać innym, że tak jest. Chyba, że mnie po prostu nie pamięta. Zresztą, co za różnica.
-Biedactwo…- mówi do mnie El.
-Daj spokój nie było źle… Ale wdychał moje perfumy jak jakiś wampir… Dosłownie jak w Zmierzchu i wyleciał z sali tak samo jak Edward.
Dziewczyny zaczynają się śmiać. Jest pora lunchu, więc dziewczyny proponują mi pójść do restauracji niedaleko. Nazywa się ona Perry’s. Wchodząc przez drzwi domyślam się, że nie tylko my postanowiłyśmy pójść tu na lunch. Znajdujemy jakiś stoliczek, a Alana dostawia krzesło. Zamawiam sałatkę i gorącą herbatę. Słyszę głośny krzyk w rogu sali. A potem wybuch śmiechu. Chłopaków, Nancy i Holly. O ludzie…
-O Josh i Gary idą tu…- mówi Alana.
Nie zauważam, gdy chłopaki podchodzą do naszego stolika, jestem zajęta pisaniem sms-ów z córką mojego  ojczyma, Hailey. Jest prześliczną blondynką, wysoką, jest ode mnie starsza o nie cały rok, ma zielone oczy, długie nogi. Chodziła do collegu w Santa Monica, gdzie zresztą przez okres wrzesień-grudzień chodziłam także. Hails uważam za przyszywaną siostrę, bo wychowywałam się z nią. Bardzo ją wspieram – jest modelką.
-Kylie…- przerywa mi Eleanor.
Unoszę wzrok na dwóch przybyłych chłopaków.
-To jest mój kuzyn Josh…- uśmiecha się El.- A to jest Gary…- dodaje.- Są na kierunku informatycznym.
-Miło mi, jestem Kylie…- uśmiecham się do nich i ściskam ich ręce na powitanie.
-To ty jesteś tą Amerykanką, o której wszyscy mówią…- dodaje Gary.
-Chyba tak…- rumienię się.
Gary spogląda na nasze ściśnięte ręce i uśmiecha się pięknie. Puszczam jego dłoń i siadam.
-Nie dosiądziecie się do nas?- pyta Gary patrząc na mnie.
-Siedzimy przy stoliku z Holly, więc masz jak w banku, że nie…- mówi Josh, a my wszystkie kiwamy głową.
-Nie przeszkadzamy w takim razie…- uśmiechają się chłopcy.
Odchodzą, a ja oglądam się za tym przystojniakiem. On też się ogląda i przyłapuje mnie na śledzeniu go wzrokiem. Spuszczam wzrok z szerokim uśmiechem.  Grzebię plastikowym widelcem w sałatce i kończę pić herbatę. Nagle ktoś krzyczy: Ludzie 5 minut! I praktycznie wszyscy klienci- uczniowie wybiegają z restauracji jak szaleni. Podnoszę się z krzesła i narzucam swój płaszcz na plecy, poprawiam włosy i uśmiecham się do Alany. Idę w stronę drzwi narzucając na ramię torebkę. Mój wzrok spotyka się ze wzrokiem Gary’ego, który chyba pragnie iść ze mną przez całą drogę do szkoły. Alana z Eleanor idą przodem wyprzedzając nas jednocześnie puszczając do mnie oko.
-Czemu akurat Londyn?- pyta mnie, a ja spoglądam na niego.
-Bo Brytyjczycy zawsze mnie intrygowali…- mówię tajemniczo.
Chłopak się śmieje i kontynuuję.
-…a tak serio to… surfując po Internecie moja mama znalazła reklamę tej szkoły… i mnie zainteresowała.
-Jestem ciekawy, jakie głupoty tam wypisali…
-Póki co wszystko się sprawdza, ale jestem tu jeden dzień, więc pewnie jeszcze dużo zobaczę…
-Och na pewno… Mogę cię oprowadzić po szkole po tych zajęciach…- uśmiecha się marszcząc przy tym lekko czoło. Ale on jest umięśniony.
-A wiesz… Bardzo chętnie…- uśmiecham się do niego.
-Co masz teraz?
-Psychologię ewolucyjną…- mówię spoglądając na telefon.
-Boże, sama nazwa mnie przeraża…- wzdryga się Gary, a ja zaczynam się śmiać.
-Psychologia jest fajna…- mówię mu trącając go ramieniem.
-Z tego co wiem, to wszyscy moi znajomi na tym kierunku są załamani wyborem…- mówi.
-Naprawdę?- dziwię się.- Kto na przykład?
-Harry, Mike, Jordan, Lewis…
Jęczę i kręcę wzrokiem robiąc przy tym zeza.
-Nie lubisz ich?
-Nie poznałam ich lepiej…- prostuję.
-Rozmawiałaś z nimi?
-Ze wszystkimi prócz Harry’ego.- okłamuję go.
-Nie zagadał do takiej dziewczyny jak TY?- Gary aż stanął w miejscu z wrażenia.
-A jest coś ze mną nie tak?- pytam go.
-Nie, broń Boże, nie o to mi chodziło.- na policzkach chłopaka pojawia się czerwony rumieniec.- Jesteś bardzo…
Patrzę na niego oczekując dokończenia.
-…ładna…
Śmieję się z jego wstydliwości.
-…i Harry lgnie do wszystkich ładnych kobiet.
-Typ kobieciarza?- pytam retorycznie, bo już w sklepie dało się to zauważyć.
-Aż nadto.
-Nienawidzę takich chłopaków…- mówię do siebie.- Myśli, że może mieć każdą…- stwierdzam.
Gary się śmieje.
Wchodzimy przez drzwi, a pod salą stoi Alana i przywołuje mnie.
-Muszę iść…
-Będę czekał pod salą…- uśmiecha się.
-Ok.- odwzajemniam uśmiech i ściągam płaszcz.
Profesor Hunter jest mężczyzną w podeszłym wieku, który jest naprawdę wymagający i dał niezłą naganę Mike’owi za to, że nie był przygotowany. Urządził naszej klasie wielką pogadankę o kulturze i szacunku oraz niekompetencji rodziców w sprawach wychowania swoich pociech. Hunter po raz dziesiąty pyta klasy i ostrzega, że jeśli nikt się nie odezwie wzywa dyrekcję.
-Jakie są metody weryfikowania hipotez ewolucyjnych? Macie 10 sekund…
-Wiem to.- mówię zgłaszając się.
Wszyscy patrzą na mnie przestraszeni, jakby chcieli mi przekazać, że robię wielki błąd podnosząc kościstą dłoń do góry.
-Porównania międzygatunkowe, porównania jednostek odrębnych płci tego samego gatunku, porównania różnych osobników tego samego gatunku i eksperymenty…- wyliczam.
Mężczyzna spogląda na mnie i unosi brwi, czego do tej pory u niego nie widziałam.
-Dziękuję, świetna odpowiedź panno…- szuka w dzienniku.
-…Bennington…- wtrącam mu się, na co podnosi na mnie wzrok i znów go opuszcza.
-Ach tak… Dziękuję ci.
Lekcja odbywa się bez większych kolejnych problemów, kończymy ją 3 minuty po dzwonku, bo Hunter grozi, że mamy się uczyć, bo jeśli nie to urządzi nam pogadankę na lekcji u Clice, a wszyscy wiedzieliśmy, że tego nie chcemy. To znaczy ja nie wiedziałam, jaka kobieta może być zdenerwowana, dziewczyny mnie uświadomiły. Wychodzę szybko z klasy i widzę machającego mi Gary’ego. Chłopak wkłada ręce do kieszeni i napina bicepsy, które przebijają się przez cienką bluzkę z długim rękawem. Uśmiecha się. Jest mega przystojny i do tego ma poczucie humoru.
-Idziemy?- pyta mnie.
Dziewczyny kierują się w stronę drzwi i machają mi. Mike podchodzi do Gary’ego i wita się z nim, Harry robi tak samo.
-Będziesz?- pyta kędzierzawy totalnie mnie ignorując.
-Spóźnię się 10 minut.
Stoję przy Gary’m mając opuszczoną w dół głowę.
-Poznaliście Kylie ze swojej klasy?- pyta Gary.
-Tak, gadaliśmy chwilkę…- mówi Mike mrugając do mnie okiem, na co chichoczę.
-Siedzisz ze mną na historii psychologii…- mówi Harry.
-Tak…- odpowiadam szybko, ale głowie jednak wyraźnie mi chodzą słowa: „Tylko siedzę z tobą? Wczoraj wyrywałeś mi płatki w sklepie!”. Spoglądam na jego twarz.
Jego twarz jest blada spowita rumieńcem od temperatury w szkole. Ma wystające kości policzkowe i zielone oczy. Znaczy szmaragdowe. Ma ładny kształtny nos, dość wysokie czoło komponujące się z postawioną do góry grzywką. Na włosach nie ma śladu lakieru, ale włosy ma idealnie pokręcone, moją uwagę na jego twarzy przyciągają także usta. Nie są pełne, ale wyjątkowo kształtne. Górna warga ma idealne zakończenie i komponuje się z tą dolną. Usta mają kolor malinowy i bardzo wyróżniają się od bladej twarzy. Wszystko dopełnia uśmieszek, który zauważam na jego twarzy. W policzku tworzy się lekki dołeczek, ale wiem, że gdyby uśmiechnął się szeroko, byłby o wiele głębszy. Jest przystojny. Kurde.
-Kylie… Może już chodźmy.- proponuje Gary.
Szybko łapię Gary’ego za przedramię i chłopak prowadzi mnie przez korytarz. 


*************************

Zapraszam do czytania i komentowania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz