-Brr, jak zimno…- mówię do siebie wchodząc do hipermarketu.
Otrzepuję swój płaszcz, szal, który owijał mi szyję i ściągam z głowy czapkę.
Mierzwię wyprostowane włosy i idę po wózek, do którego włożę zakupy na cały
kolejny tydzień. W międzyczasie wymieniam sms-y z mamą, która po raz dziesiąty
upewnia się, czy mieszkanie na pewno mi się podoba, czy odpowiednio dobrała mi
meble, czy wybrała odpowiednią lokalizację. Uśmiecham się szeroko patrząc jak
bardzo martwi się wszystkim.
„Mamo, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Uwierz mi
:).”
Chowam telefon w kieszeni i zmierzam ku owocom i warzywom,
tam znajduję odpowiednie, pakuję je do wózka i zmierzam dalej. Obserwuję ludzi,
którzy mnie mijają i jedyne co rzuca mi się w oczy, a właściwie w uszy to akcent Brytyjczyków. Sposób jaki
wypowiadają „r” jest co najmniej dziwaczny i totalnie różny od mojego, a
czasami sposób w jaki wypowiadają wyrazy jest dla mnie niezrozumiały. Na
przykład lecąc na wyspy poprosiłam stewardessę o szklankę wody i mnie zapytała,
czy może chcę coś jeszcze - zrozumiałam to połowicznie i przytaknęłam i zamiast
wody przyniosła mi sok. Także, nie ma to, jak zacząć dobrze w nowym miejscu.
Skręcam wózkiem w stronę makaronów, biorę dwie paczki i wrzucam je do wózka.
Znów odpisuję mamie i zaraz czytam, co powinnam kupić w sklepie. Wywracam
oczami na kolejne dźwięki wiadomości, ale chowam telefon z powrotem do kieszeni
i widzę dwa rzędy półek dalej inne dodatkowe rzeczy, które przydadzą się w
mojej nowej kuchni. Pakuję je do wózka i zauważam moje ulubione płatki
śniadaniowe, których została jedna paczka po drugiej stronie regału, ale nie
zamierzam przechodzić i robić kółka. Sięgam po nie ręką i już chcę je ciągnąć w
swoją stronę, gdy ktoś z drugiej strony ciągnie je do siebie. Momentalnie podnoszę
wzrok na przestrzeń między półkami i spotykam się oczami z chłopakiem, którego
oczy są naprawdę ładne, bo zielone, mało powiedziane – szmaragdowe.
-Ja chwyciłem je
pierwszy…- mówi niskim głosem.
-Nieprawda…-
odpowiadam mu, na co unosi brwi z lekkim uśmiechem na twarzy.- To ja chwyciłam
je pierwsza.
-Tak sądzisz?- pyta.
-Tak, właśnie, dlatego
zabiorę je ze sobą…- mówię i ciągnę je w swoją stronę, na co chłopak nie
ustępuje.
-Hej…- mówię, gdy je
trzyma.
-Nie zamierzam ci ich
oddać…- mówi. -…uwielbiam te płatki i mam zamiar je zjeść.- mówi dosadnie, ale
wciąż na jego ustach jest uśmiech.
-Wiesz kolego jak
bardzo mnie to obchodzi, że je uwielbiasz?- mówię, na co unosi brwi.- W ogóle.
Ja je miałam pierwsza i to ja je kupię.
-Śnisz, piękna…- mówi,
na co przez dwie sekundy mnie zatyka.
-Oddawaj mi je…- mówię
i ciągnę je w swoją stronę.
-To ty mi je oddaj.-
mówi chłopak.
-Nie. Mam zamiar je
zjeść jutro na śniadanie.- mówię i ciągnę je znów w swoją stronę. Zaczyna mi
działać na nerwy i wtedy na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech.
-Możesz mnie zaprosić
na śniadanie, to zjemy je razem…- mówi unosząc lewą brew, na co zatyka mnie po
całej linii.
-Myślałam, że
Brytyjczycy nie są tacy, jak Amerykanie.- mówię pod nosem i wykorzystuję chwilę
jego nieuwagi, szarpię za paczkę i wyswobadzam ją z jego rąk.
–Miłego dnia!-
uśmiecham się szeroko, pakuję ją do wózka i idę dalej.
-Hej! To są moje
płatki!- słyszę zza regału, więc przyspieszam tempa i wchodzę pomiędzy lodówki
z nabiałem. Boom! Walka o płatki wygrana. Biorę jeszcze trochę jogurtów, jajek
i mleko i kieruję się do kasy, gdzie wykładam produkty na taśmę. Wpatrzona w
telefon i skupiona na sms-owaniu z mamą czekam, aż zostanie obsłużona kobieta
przede mną. Chowam telefon i wodzę wzrokiem po sklepie, gdy dwie kasy dalej
zauważam, że stoi ten chłopak. Patrzy się w moją stronę z szerokim uśmiechem na
twarzy i widzę jak obserwuje mnie. Kasjerka wita się ze mną, na co uśmiecham
się do niej i przechodzę za bramki, by pakować jedzenie do toreb. Płacę za
zakupy i z uśmiechem żegnam się z kobietą nie podnosząc wzroku na „zabieracza
płatków”. Zjeżdżam windą na parking i zmierzam do autka, które dostałam od taty
na 18-naste urodziny i zostało ono sprowadzone tutaj, by służyć mi nawet za
oceanem. Wracam do mieszkania, rozpakowuję zakupy i kończę dzień na oglądaniu
TV. Jutro rano mam wizytę u dyrektora, który przeprowadzi ze mną wywiad i
wytłumaczy wszystko.
(…)
Do szkoły mam jakieś
15 minut jazdy. Nie jest źle. Mama nie dość, że dobrze wybrała, to jeszcze mam
blisko. Budynek wygląda trochę jak Oxford, jest ogromna i cała zbudowana z
czerwonej cegły. Otwieram mosiężne drzwi i wchodzę do środka. Od moich butów
odpada duża ilość śniegu, wchodzę po schodach i widzę strasznie dużą ilość osób
wychodzących z sal. W środku college wygląda na jeszcze większy niż z zewnątrz.
Pytam się jakiejś nauczycielki, gdzie jest gabinet dyrektora, a on prowadzi
mnie do sekretariatu, tam miła starsza pani mówi, że dyrektor Mills czeka na
mnie. Pukam delikatnie i uśmiecham się wchodząc do środka. Dyrektor jest młodym
mężczyzną, może po trzydziestce, mówi bym usiadła.
-Zacznijmy od krótkiego
wywiadu z tobą…- mówi wyciągając dokumenty podpisane moim imieniem i
nazwiskiem.
-Nazywasz się…- mówi.
-Kylie Bennington.-
odpowiadam patrząc, jak mężczyzna wyciąga z teczki i dokładnie je ogląda. Kiwa
w zrozumieniu głową.
-Dlaczego wybrałaś
naszą szkołę?- podnosi na mnie wzrok i czeka na moją odpowiedź.
-Znalazła ją moja mama
na jednej ze stron internetowych. Od dłuższego czasu myślałam o przeprowadzce
do Wlk. Brytanii, a ta szkoła miała najciekawszą ofertę, poza tym wyniki
uczniów bardzo mnie zaskoczyły. Szczerze mówiąc myślałam, że Brytyjczycy uczą
się dość źle.- mówię lekko się uśmiechając.
-Nie w naszej szkole,
tutaj chodzą najlepsi z najlepszych.- mówi z lekkim, ale dumnym uśmiechem mężczyzna.
-W takim razie
trafiłam w odpowiednie miejsce…- mówię, a on kiwa głową i już chce zadać
kolejne pytanie.
-Dlaczego akurat
kierunek psychologia?
-Zawsze interesowałam
się uczuciami ludzi, ich zmianami nastrojów, problemami. Lubię słuchać innych i
zawsze staram im się pomóc jak tylko mogę.- mówię.
-Czy zamierzasz iść na
studia?- pyta.
-Tak. Na psychologię
społeczną.
-Wiesz już gdzie?-
znów pyta.
-Na Uniwersytecie
Harvardzkim. Mam już tam zapewnione miejsce.- uśmiecham się pod nosem.
Rzeczywiście mam tam
zapewnione miejsce po wygranej olimpiadzie w waszyngtońskiej szkole, której
patronował Harvard. Dyrektor kręci głową, jakby niedowierzał. Wywołuje to u
mnie szeroki uśmiech.
-No dobrze, w takim
razie pójdziemy do twojej klasy, ma teraz zajęcia z twoją nową wychowawczynią,
więc ona da ci spis książek, które musisz mieć na jutro oraz plan lekcji.
Mężczyzna wstaje i
poprawia marynarkę. Puszcza mnie przodem.
-Zapraszam.
Idę z nim korytarzem,
rozmawiam o szkołach, do których chodziłam. Mężczyzna jest pod wrażeniem tego w
ilu szkołach byłam. Dyrektor puka do
ostatnich drzwi na końcu korytarza, na nich wisi plakietka
Psychology Miss. Jenna Clice
-Dzień Dobry!- mówi do
klasy dyrektor, a oni nie równo odpowiadają. -Moi drodzy mam do zakomunikowania,
że będziecie mieć nową koleżankę… Mam nadzieję, że miło ją przyjmiecie w swoje
szeregi i zmieni zdanie na temat Brytyjczyków…
-Nie jest z stąd?- słyszę
głos chłopaka.
-Przyjechała do was ze
Stanów Zjednoczonych, a konkretnie pochodzi z Kalifornii…
-… pewnie jakaś
gorąca…- znów ten chłopak, klasa zanosi się śmiechem, a nauczycielka upomina
go.
-Kylie. Zapraszam.-
mówi do mnie dyrektor.
Biorę głęboki wdech i
wchodzę do środka. W klasie jest około 20 osób. Tyły oblegane są przez
chłopaków, a na moją korzyść w klasie jest więcej płci pięknej. Panna Clice jest uroczą brązowowłosą kobietą
ubraną bardzo modnie i elegancko. Wita mnie szerokim uśmiechem. W klasie panuje
niesamowita cisza, a chłopaki siedzący z tyłu mają otwarte buzie i patrzą się
na mnie. Jedna z dziewczyn uśmiecha się do mnie, a pozostałe tylko mnie
obserwują. Uśmiecham się lekko. Kilka dziewczyn to tzw. plastiki, aż się
dziwię, że dostały się na ten kierunek. Inne wyglądają normalnie, całkiem przyjaźnie.
Chłopaki nie wyróżniają się niczym szczególnym. Są normalnej urody, ale bledsi
niż ci, z którymi miałam ostatnio do czynienia.
-Klaso, macie chyba
coś do roboty…- pogania ich nauczycielka. Jęczą i odwracają wzrok ode mnie.
Panna Clice podaje mi
spis książek oraz materiały na kolejny test z psychologii. Poza tym dostaję
również plan zajęć i gdy go czytam jestem całkiem zadowolona. Lekcje nie trwają
długo. Ta szkoła nie oferuje normalnych przedmiotów typu: Matematyka, Biologia,
Język Angielski, a jedynie rozwinięcia kierunku, który każdy z nas wybrał.
Dziękuję jej, a ona mówi, że widzimy się jutro o 9:00. Wychodzę z dyrektorem i
słyszę za sobą gwizdnięcie. Dyrektor prowadzi mnie do wyjścia i wsiadam do
auta, w nawigacji szukam księgarni i włączam odpowiednią lokalizację. Jadę w to
miejsce. Kobieta całkowicie wyręcza mnie szukaniem i sama chodzi między półkami
szukając. Ja siedzę na fotelu i
sprawdzam aktualności na jednej ze stron internetowych. Po jakichś 30 minutach
kobieta niesie 7 podręczników i podaje mi je. Sprawdzam, czy to na pewno takie.
Zgadza się. Kupuje je i wychodzę z księgarni. Po powrocie do mieszkania
ogarniam materiał do testu i okazuje się, że miałam to jeszcze ucząc się w LA,
a więc rozmyślam o moich przyszłych dniach w tej szkole.
(…)
Rano wstaję około
godziny siódmej, ale ledwo co otwieram oczy. Szybko robię sobie śniadanie i
koniecznie kubek kawy dla lepszego kojarzenia sytuacji. Ubrana, umalowana,
uczesana jestem gotowa na zmierzenie się z nowymi ludźmi. Schodzę na dół, gdzie
dziś rano zostało przywiezione moje auto prosto ze Stanów, gdzie nim jeździłam.
Wsiadam do niego i jadę wąskimi uliczkami do szkoły oczywiście gubiąc się
cztery razy. Parkuję wreszcie przed wejściem i spotykam się ze wzrokiem innych
uczniów. Ten cały Mike stoi koło swojego minivana i pali papierosa. Widząc mnie
gasi go i podchodzi z kolegami do mnie.
-To ty jesteś ta ze Stanów?-
mówi trzymając ręce w kieszeni.
-Tak będziecie mnie
nazywać?- unoszę brew, na co jego koledzy śmieją się.
-Jestem Mike, a to
Jordan i Lewis.- mówi wyciągając dłoń i następnie wskazuje na kolegów stojących
z boku.
-Kylie.- uśmiecham się
lekko.
Pytają mnie o
wszystkie elementy z życia, ale jakoś średnio chce mi się z nimi gadać. Zadają
mi sporo pytań, a potem ja zalewam ich pytaniami, ale tak samo jak ja wcześniej
nie są skorzy odpowiadać. Na ławce siedzą dwa plastiki i uśmiechają się na
widok chłopaków, omijam je i stoję samotnie przed klasą. Podchodzą do mnie dwie
dziewczyny, jedna z nich uśmiechnęła się do mnie wczoraj.
-Hej.- uśmiecha się.
-Cześć.- odpowiadam z
lekkim uśmiechem
-Jak ci się tu podoba?-
pyta brunetka.
-Trochę nie odpowiada
mi temperatura, ale jest w porządku…- odpowiadam, na co one chichoczą.
-Jestem Eleanor…- mówi
do mnie brunetka.
-A ja Alana. –
dopowiada druga ciemna blondynka.
-Miło mi. Jestem Kylie.
Panna Clice wchodzi do
sali i wita mnie szerokim uśmiechem.
-Liczę, że masz
wszystko…- mówi.
-Tak, wszystko.
Sala zapełnia się
uczniami klasy, bardzo dużo osób się spóźnia, a ja przykuwam ich uwagę
najbardziej. Ławki są potrójne, więc siadam pomiędzy Eleanor, a Alaną.
-Moi drodzy temat
dzisiejszego dnia to Komunikacja Interpersonalna. Proszę o podanie mi Waszej
definicji…- pyta nas kobieta.
Jeden z plastików
zgłasza się i mówi:
-No… Komunikacja
między ludźmi…- blondynka żuje gumę i obleśnie mlaska. Eleanor chyba widzi moją
zirytowaną minę i śmieje się pod nosem.
-Już jej nie lubię…-
szepczę.
-Nikt z tych „normalnych”
jej nie lubi… Jej i tej drugiej, Nancy. Wszyscy wiedzą, że puszczają się w
męskich toaletach.
Staram się ukryć
śmiech, ale Eleanor wygląda na tak obrzydzoną, że myślę, że zwymiotuje.
-Kylie co ty na to?-
pyta mnie nauczycielka, a ja spoglądam na nią uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Koleżanka powiedziała
to bardzo ogólnie, ale zgadzam się z nią…
Eleanor chichocze
obok.
-Jestem Holly…-
uśmiecha się sztucznie.
Przyjmuję to do
wiadomości i uśmiecham się pod nosem na myśl, która mi przyszła.
-Holly Dolly…- mówię,
a dziewczyny parskają śmiechem. Już je lubię.
Panna Clice
kontynuuje. Cała klasa praktycznie jej nie słucha, a ja, Alana i Eleanor przynajmniej
się staramy. Kobieta kończy jak sądzę, pierwszą część swoich wywodów na temat
komunikacji interpersonalnej. Drzwi otwierają się i wchodzi przez nie
kędzierzawy chłopak.
-Sorry za spóźnienie…-
mówi chłopak i nasze oczy się spotykają.
Słyszę jak dziewczyny
z tyłu wstrzymują oddech. I mój też się wstrzymuje. Ja to mam szczęście,
naprawdę je mam… Chłopak od płatków wymienia ze mną spojrzenia i siada w
przedostatniej ławce.
-Kto to?- pytam
cichutko El.
-Harry Styles. Jest od
nas starszy.- mówi dziewczyna.
-Przyjęli go do szkoły
wcześniej?- pytam.
-Nie, kiblował w
pierwszej klasie.- odpowiada Eleanor, na co unoszę lekko brwi.
-Oooo…- mówię pod
nosem.
Druga godzina zajęć
przebiega naprawdę bardzo szybko, co ciekawe mamy pracę w trójkach, więc jest
wspaniale.
-Moi drodzy pamiętacie
o projektach…- mówi kobieta.
-O co chodzi?- pytam.
-W naszej szkole są
projekty, każdy musi wykonać taki projekt by zdać, można wybrać sobie pierwszy
lub drugi semestr. Ta klasa wybrała drugi, więc za chwilkę odbędzie się
losowanie par oraz tematów.
Zaczynajmy:
-Holly zapraszam
ciebie pierwszą…- dziewczyna losuje.
-Nancy.-piszczy
zachwycona otwierając karteczkę.
Wywracam oczami.
-Boże…- mówię.
-Mike…- mówi
nauczycielka.
-Alana.- odpowiada
chłopak odczytując karteczkę.
El parska śmiechem.
-Boże…- mówi pod nosem
Alana, a Mike wysyła jej buziaka.
-Eleanor.- wywołuje
nauczycielka.
-Liczę, że wybierzesz
mnie…- mówię.
-Ja też.
-Jordan.-mówi z kwaśną
miną.
Chłopak uśmiecha się
szeroko.
-Harry.- mówi Clice.
Kędzierzawy chłopak
podchodzi do małego pudełka i bierze pierwszą z brzegu karteczkę.
-Kylie…-
mówi zdziwiony, a ja patrzę na niego wryta.
Nie wiem po prostu co
powiedzieć, chłopak od płatków, znaczy Harry spogląda na mnie i jest równie
niezadowolony z wyboru co ja. Eleanor wstrzymuje oddech, tak samo jak reszta
klasy.
-Nie możemy zmienić?-
pytam równocześnie z nim.
Spoglądamy na siebie i
ja opuszczam głowę w dół.
-Nie, już jesteście
zintegrowani.- uśmiecha się kobieta.
Harry wywraca oczami i
siada na miejsce w ławce przed Mike’em.
-Jaki on jest?- pytam
Alany.
-Wiesz, to zależy od
tego jaki ma humor, potrafi być naprawdę chamski i nieznośny, jest niezłym
gburem.
-Żartujesz…- mówię.
Szczerze mówiąc w sklepie nie wydawał się taki być, ale nie mam co go oceniać
po jednej walce o płatki. One znają go znacznie dłużej.
Wybieranie par do projektów idzie bardzo szybko. Następnie
panna Clice omawia tematy projektów i przyznaje każdej parze wybrany przez
siebie temat.
-Harry i Kylie…- mówi kobieta zastanawiając się.
-Niech pani da jakiś łatwy…- słyszę jego głos z końca sali.
-Proszę zrobić o problemach psychologicznych związanymi z
anoreksją i bulimią.
W duszy się cieszę, bo dała coś co mnie konkretnie
dotyczyło, ale to dowiecie się potem. Lekcja się kończy i wychodzę z sali
rozmawiając z Alaną i Eleanor o życiu w Los Angeles. Idziemy pod kolejną salę,
przez cały czas trzymam się dziewczyn. El stoi oparta o ścianę i spogląda do
tyłu. Słyszę ciche odchrząknięcie za sobą. Odwracam się. Mike uśmiecha się i
pyta czy może pogadać z El na osobności, ta chyba wie o co chodzi, bo szybko
odchodzi na bok. Alana pyta mnie o plany na weekend, a ja oznajmiam, że chyba
chcę ogarnąć do końca okolicę. Dzwonek. Wchodzę do kolejnej sali, tym razem
przy tablicy stoi młody mężczyzna, a dziewczyny promienieją na jego widok.
Podchodzę do niego, a on od razu mi się przedstawia jako profesor Bloom.
-Bardzo się cieszę, że taka uczennica doszła do takiej
mądrej klasy…- uśmiecha się.
Dziękuję mu i pytam, gdzie mam usiąść.
-Tam…- wskazuje na puste miejsce w ostatniej ławce pod
oknem. Kiwam głową i zajmuję miejsce. Eleanor siedzi kilka ławek z przodu razem
z Alaną i patrzą się na mnie pobłażliwie. Kompletnie nie wiem o co im chodzi.
Roześmiany Mike wchodzi do klasy, a za nim Harry. Kędzierzawemu schodzi uśmiech
z ust, gdy widzi mnie siedzącą jak sądzę w jego ławce.
Ze spiętymi mięśniami twarzy siada obok mnie. Profesor
zaczyna lekcję.
-Moi drodzy dziś i przez następne tygodnie będzie rozważać i
koncentrować się na hipnozie.
Siedzę wpatrzona w profesora i próbuję zatrzymać trzęsienie
się mojej ręki. Kędzierzawy przez cały czas ma wzrok na mnie. Twarz ma zwróconą
w stronę projektora, ale obserwuje mnie. Chowam dłoń pod stół i poprawiam
włosy. Jedynie co słyszę to głęboki wdech, który Harry wykonuje przez nos.
Kątem oka zauważam, że jego rysy twarzy robią się łagodniejsze i próbuje
jeszcze raz wziąć wdech nosem tym razem delikatniejszy. Czyżby podobały mu się
moje ulubione perfumy? Profesor nakazuje nam przeczytać kilkustronicowy artykuł
w książce nt. hipnozy. Zabieram się za czytanie i naprawdę artykuł mnie
interesuje. Autor w żartobliwy sposób omawia najważniejsze założenia hipnozy.
Uśmiecham się od czasu do czasu, a każde moje poruszenie twarzą zostaje
zauważone przez Harry’ego. Przeraża mnie to…
-Proszę bardzo kto omówi przeczytany artykuł?- pyta
profesor, a Alana się zgłasza.
Dziewczyna opowiada wszystko to, co powiedziałabym ja,
gdybym została zapytana.
-Dziękuję panno Burton…- uśmiecha się profesor.
Bloom zagląda do dziennika i wyczytuje moje nazwisko.
-Ach to ty…- mówi.- Co sądzisz, o tym co powiedziała Alana?
-Sądzę tak samo jak ona… Tylko dodałabym, że działalności
Mesmera bliższa była bioenergoterapia.
Profesor marszczy brwi w skupieniu.
-Dlaczego?
-Ponieważ on odblokowywał zatkane kanały energetyczne, czym
we współczesności zajmuje się właśnie bioenergoterapia.
Profesor uśmiecha
się.
-Wyszłaś poza program…- unosi brwi.
-Miałam to po prostu w szkole w Waszyngtonie…- uśmiecham
się.
-W Waszyngtonie?- dziwi się Mike.
-Mhm…
-Przecież jesteś z LA…
-Ale uczęszczałam też do szkoły w Waszyngtonie…
-Oooo…- mówi Mike.
-Dziękuję ci…- mężczyzna spogląda do dziennika. -…Kylie…
Pomiędzy palcami przekładam czarny ołówek, którym na
marginesie kreślę jakieś bazgroły. Bloom wydaje mi się być niezwykle mądrym
człowiekiem i bardzo dobrze sprawdza się w roli wykładowcy. Moje paznokcie,
które robiłam jeszcze w LA u ulubionej manicurzystki mają kolor strażackiej
czerwieni, a tips jest średniej długości.
Gdy lekcja się kończy Harry bez słowa wychodzi z sali, a za
nim biegnie Mike. Chociaż w ogóle mi nie zależy na jakimkolwiek kontakcie z nim
to zachowywał się, jakby mnie nie znał, a co więcej, jakby bał się pokazać
innym, że tak jest. Chyba, że mnie po prostu nie pamięta. Zresztą, co za
różnica.
-Biedactwo…- mówi do mnie El.
-Daj spokój nie było źle… Ale wdychał moje perfumy jak jakiś
wampir… Dosłownie jak w Zmierzchu i wyleciał z sali tak samo jak Edward.
Dziewczyny zaczynają się śmiać. Jest pora lunchu, więc
dziewczyny proponują mi pójść do restauracji niedaleko. Nazywa się ona Perry’s.
Wchodząc przez drzwi domyślam się, że nie tylko my postanowiłyśmy pójść tu na
lunch. Znajdujemy jakiś stoliczek, a Alana dostawia krzesło. Zamawiam sałatkę i
gorącą herbatę. Słyszę głośny krzyk w rogu sali. A potem wybuch śmiechu.
Chłopaków, Nancy i Holly. O ludzie…
-O Josh i Gary idą tu…- mówi Alana.
Nie zauważam, gdy chłopaki podchodzą do naszego stolika,
jestem zajęta pisaniem sms-ów z córką mojego ojczyma, Hailey. Jest prześliczną blondynką,
wysoką, jest ode mnie starsza o nie cały rok, ma zielone oczy, długie nogi.
Chodziła do collegu w Santa Monica, gdzie zresztą przez okres wrzesień-grudzień
chodziłam także. Hails uważam za przyszywaną siostrę, bo wychowywałam się z
nią. Bardzo ją wspieram – jest modelką.
-Kylie…- przerywa mi Eleanor.
Unoszę wzrok na dwóch przybyłych chłopaków.
-To jest mój kuzyn Josh…- uśmiecha się El.- A to jest Gary…-
dodaje.- Są na kierunku informatycznym.
-Miło mi, jestem Kylie…- uśmiecham się do nich i ściskam ich
ręce na powitanie.
-To ty jesteś tą Amerykanką, o której wszyscy mówią…- dodaje
Gary.
-Chyba tak…- rumienię się.
Gary spogląda na nasze ściśnięte ręce i uśmiecha się
pięknie. Puszczam jego dłoń i siadam.
-Nie dosiądziecie się do nas?- pyta Gary patrząc na mnie.
-Siedzimy przy stoliku z Holly, więc masz jak w banku, że
nie…- mówi Josh, a my wszystkie kiwamy głową.
-Nie przeszkadzamy w takim razie…- uśmiechają się chłopcy.
Odchodzą, a ja oglądam się za tym przystojniakiem. On też
się ogląda i przyłapuje mnie na śledzeniu go wzrokiem. Spuszczam wzrok z
szerokim uśmiechem. Grzebię plastikowym
widelcem w sałatce i kończę pić herbatę. Nagle ktoś krzyczy: Ludzie 5 minut! I
praktycznie wszyscy klienci- uczniowie wybiegają z restauracji jak szaleni.
Podnoszę się z krzesła i narzucam swój płaszcz na plecy, poprawiam włosy i
uśmiecham się do Alany. Idę w stronę drzwi narzucając na ramię torebkę. Mój
wzrok spotyka się ze wzrokiem Gary’ego, który chyba pragnie iść ze mną przez
całą drogę do szkoły. Alana z Eleanor idą przodem wyprzedzając nas jednocześnie
puszczając do mnie oko.
-Czemu akurat Londyn?- pyta mnie, a ja spoglądam na niego.
-Bo Brytyjczycy zawsze mnie intrygowali…- mówię tajemniczo.
Chłopak się śmieje i kontynuuję.
-…a tak serio to… surfując po Internecie moja mama znalazła
reklamę tej szkoły… i mnie zainteresowała.
-Jestem ciekawy, jakie głupoty tam wypisali…
-Póki co wszystko się sprawdza, ale jestem tu jeden dzień,
więc pewnie jeszcze dużo zobaczę…
-Och na pewno… Mogę cię oprowadzić po szkole po tych
zajęciach…- uśmiecha się marszcząc przy tym lekko czoło. Ale on jest
umięśniony.
-A wiesz… Bardzo chętnie…- uśmiecham się do niego.
-Co masz teraz?
-Psychologię ewolucyjną…- mówię spoglądając na telefon.
-Boże, sama nazwa mnie przeraża…- wzdryga się Gary, a ja
zaczynam się śmiać.
-Psychologia jest fajna…- mówię mu trącając go ramieniem.
-Z tego co wiem, to wszyscy moi znajomi na tym kierunku są
załamani wyborem…- mówi.
-Naprawdę?- dziwię się.- Kto na przykład?
-Harry, Mike, Jordan, Lewis…
Jęczę i kręcę wzrokiem robiąc przy tym zeza.
-Nie lubisz ich?
-Nie poznałam ich lepiej…- prostuję.
-Rozmawiałaś z nimi?
-Ze wszystkimi prócz Harry’ego.- okłamuję go.
-Nie zagadał do takiej dziewczyny jak TY?- Gary aż stanął w
miejscu z wrażenia.
-A jest coś ze mną nie tak?- pytam go.
-Nie, broń Boże, nie o to mi chodziło.- na policzkach
chłopaka pojawia się czerwony rumieniec.- Jesteś bardzo…
Patrzę na niego oczekując dokończenia.
-…ładna…
Śmieję się z jego wstydliwości.
-…i Harry lgnie do wszystkich ładnych kobiet.
-Typ kobieciarza?- pytam retorycznie, bo już w sklepie dało
się to zauważyć.
-Aż nadto.
-Nienawidzę takich chłopaków…- mówię do siebie.- Myśli, że
może mieć każdą…- stwierdzam.
Gary się śmieje.
Wchodzimy przez drzwi, a pod salą stoi Alana i przywołuje
mnie.
-Muszę iść…
-Będę czekał pod salą…- uśmiecha się.
-Ok.- odwzajemniam uśmiech i ściągam płaszcz.
Profesor Hunter jest mężczyzną w podeszłym wieku, który jest
naprawdę wymagający i dał niezłą naganę Mike’owi za to, że nie był
przygotowany. Urządził naszej klasie wielką pogadankę o kulturze i szacunku
oraz niekompetencji rodziców w sprawach wychowania swoich pociech. Hunter po
raz dziesiąty pyta klasy i ostrzega, że jeśli nikt się nie odezwie wzywa
dyrekcję.
-Jakie są metody weryfikowania hipotez ewolucyjnych? Macie
10 sekund…
-Wiem to.- mówię zgłaszając się.
Wszyscy patrzą na mnie przestraszeni, jakby chcieli mi
przekazać, że robię wielki błąd podnosząc kościstą dłoń do góry.
-Porównania
międzygatunkowe, porównania jednostek odrębnych płci tego samego
gatunku, porównania różnych osobników tego samego gatunku i eksperymenty…-
wyliczam.
Mężczyzna
spogląda na mnie i unosi brwi, czego do tej pory u niego nie widziałam.
-Dziękuję,
świetna odpowiedź panno…- szuka w dzienniku.
-…Bennington…- wtrącam mu się, na co podnosi na mnie wzrok i znów go opuszcza.
-Ach
tak… Dziękuję ci.
Lekcja
odbywa się bez większych kolejnych problemów, kończymy ją 3 minuty po dzwonku,
bo Hunter grozi, że mamy się uczyć, bo jeśli nie to urządzi nam pogadankę na
lekcji u Clice, a wszyscy wiedzieliśmy, że tego nie chcemy. To znaczy ja nie
wiedziałam, jaka kobieta może być zdenerwowana, dziewczyny mnie uświadomiły. Wychodzę
szybko z klasy i widzę machającego mi Gary’ego. Chłopak wkłada ręce do kieszeni
i napina bicepsy, które przebijają się przez cienką bluzkę z długim rękawem.
Uśmiecha się. Jest mega przystojny i do tego ma poczucie humoru.
-Idziemy?-
pyta mnie.
Dziewczyny
kierują się w stronę drzwi i machają mi. Mike podchodzi do Gary’ego i wita się
z nim, Harry robi tak samo.
-Będziesz?-
pyta kędzierzawy totalnie mnie ignorując.
-Spóźnię
się 10 minut.
Stoję
przy Gary’m mając opuszczoną w dół głowę.
-Poznaliście
Kylie ze swojej klasy?- pyta Gary.
-Tak,
gadaliśmy chwilkę…- mówi Mike mrugając do mnie okiem, na co chichoczę.
-Siedzisz
ze mną na historii psychologii…- mówi Harry.
-Tak…-
odpowiadam szybko, ale głowie jednak wyraźnie mi chodzą słowa: „Tylko siedzę z
tobą? Wczoraj wyrywałeś mi płatki w sklepie!”. Spoglądam na jego twarz.
Jego
twarz jest blada spowita rumieńcem od temperatury w szkole. Ma wystające kości
policzkowe i zielone oczy. Znaczy szmaragdowe. Ma ładny kształtny nos, dość
wysokie czoło komponujące się z postawioną do góry grzywką. Na włosach nie ma
śladu lakieru, ale włosy ma idealnie pokręcone, moją uwagę na jego twarzy
przyciągają także usta. Nie są pełne, ale wyjątkowo kształtne. Górna warga ma
idealne zakończenie i komponuje się z tą dolną. Usta mają kolor malinowy i
bardzo wyróżniają się od bladej twarzy. Wszystko dopełnia uśmieszek, który
zauważam na jego twarzy. W policzku tworzy się lekki dołeczek, ale wiem, że
gdyby uśmiechnął się szeroko, byłby o wiele głębszy. Jest przystojny. Kurde.
-Kylie…
Może już chodźmy.- proponuje Gary.
Szybko
łapię Gary’ego za przedramię i chłopak prowadzi mnie przez korytarz.
*************************
Zapraszam do czytania i komentowania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz